niedziela, 31 lipca 2016

ciąg do cukru

Staram się nie jeść cukru, tego krytształkowego w ciachach i cukierkach. Jem słodkie owoce, czasami miód. Mój rekord bez cukru to blisko dwa miesiące. Ostatnio około dwa tygodnie. Wygląda to tak, że pewnego dnia czuję nieodpartą ochotę na jakieś ciacho. Od dwóch dni chodziło za mną tiramisu. Piłam więc kawę i rozważałam upieczenie biszkoptów z żytniej, orkiszowej albo migdałowej mąki. Byłam też kilka razy w sklepie, ale za każdym razem, kiedy czytałam skład sklepowych biszkoptów albo ciast, to od razu je odkładałam na półkę. Jednak ostatniej nocy śniłam cały czas o placku z owocami i innych ciastach. Wytrzymałam pół dnia jedząc owoce, ale przyszedł ten moment, poszłam do sklepu, kupiłam kruche ciastka bez konserwantów, wróciłam do domu, zrobiłam herbatę i zjadłam całe dwanaście ciasteczek. Troszkę mi wstyd, że zjadłam wszystkie od razu, ale z drugiej strony jest szansa, że przez jakiś czas ciąg do cukru zaniknie.


(zdjęcie z bloga: http://www.jestrudo.pl/darmowe-zdjecia/)

sobota, 30 lipca 2016

Odkrycie dnia

Wiedza to ogromna wartość! Dzisiaj po raz drugi w tym miesiącu miałam atak uczuleniowy, ale tym razem szybko po jednym produkcie, więc już wiem, co mnie tak uczula. O dziwo, uczula mnie coś, co jest uważane za super zdrowe - surowa marchewka i sok z marchwi. W sumie - skandal! Z drugiej strony jak już wiem, to teraz luz. Marchew tylko gotowana. I chwała tym, co wymyślili leki na uczulenia. I chwała mi, że mam zawsze taki lek w swojej apteczce. Pół godziny i zaczynam wracać do stanu fizjologicznej normalności. Uff


piątek, 29 lipca 2016

Kolorowy stół

Lubię traktować mieszkanie jako mój azyl, więc zapraszam do siebie bliskie mi osoby, z którymi dobrze się czuję. Z domu wyniosłam przekonanie, że gości należy przyjąć z otwartymi ramionami i zaproponować im coś smacznego bez względu na wielkość poczęstunku.




Nie uważam się za mistrza rondla, ale z przyjemnością gotuję i komponuję menu na spotkania w moim domu. Na ogół są to spotkania towarzyskie, choć coraz częściej także pracowe, podczas których powstają ciekawe rozwiązania czy nowe projekty.




Przyznaję także, że miło jest słuchać, że podoba się moim gościom kolorowy stół i smakuje przygotowane przeze mnie jedzenie. To zawsze mile łechce moje ego, które bywa próżne i karmi się takimi pochwałami. Oczywiście wiem, że moje samozadowolenie i poczucie własnej wspaniałości jest prawdziwe wtedy, gdy płynie ze mnie samej, ale daleko mi do stanu uwolnienia się od własnego ego, więc z wdzięcznością przyjmuję wszelkie pochwały.

Ciekawa jestem, czy Ty wiesz, czym lubi być karmione Twoje ego?

czwartek, 28 lipca 2016

Czas beztroski

Jak często czujecie stan absolutnej, nieograniczonej niczym beztroski? Ja niezbyt często, dlatego bardzo się cieszę, że wiem, co mi taką beztroskę daję, a jeszcze bardziej się cieszę, że mam zaplanowany tydzień takiej beztroski.





Mam dobre życie i jestem szczęśliwa, ale w zeszłym roku odkryłam, jak bardzo brakuje mi poczucia beztroski. Jak? Po prostu poczułam ją. Ściślej mówiąc zostałam nią obdarowana przez przyjaciół, z którymi spędziłam tydzień wakacji. Tydzień, w którym nie musiałam czuć się za nic odpowiedzialna. W którym robiłam wszystko zgodnie ze sobą. W tym czasie nikt niczego ode mnie nie oczekiwał. Dzięki wspaniałej przyrodzie wokół mnie ja też odpuściłam wszystko. Nie kusił mnie komputer, nie pojawiały się w mojej głowie myśli: "powinnam", "muszę", "obiecałam" itd.




Kiedy sobie uświadomiłam, jak cudownej beztroski doświadczam, rozżaliłam się nieco nad sobą, że zapomniałam przez lata o tym wspaniałym stanie. Po powrocie do codziennych spraw i pracy nawet obiecałam sobie, że będę sobie zapewniać takie chwile beztroski regularnie, w każdym tygodniu choć przez trochę, by pamiętać,  jak wspaniałe to uczucie, nie zapomnieć go doświadczać, a przez doświadczanie zadbać o siebie, o swój stan wewnętrznej harmonii.



Przyznaję, że przez ten rok różnie bywało z poczuciem beztroski. Najważniejsze, że o nim nie zapomniałam, że doświadczałam beztroski i że niedługo znowu jadę na tydzień z dala od wielkiego miasta i blisko ludzi, którzy mnie wspierają, lubią moje towarzystwo i akceptują wszystkie moje szaleństwa, a nawet się do nich przyłączają :)




środa, 27 lipca 2016

Plany

Lubisz robić plany? Ja lubię - wyznaczają mi kierunek działań. A najfajniejsze są plany, które wiążą się z czymś przyjemnym, niosą ze sobą ekscytację, obiecują wspaniałe przeżycie. Dzisiaj się dowiedziałam, że jest wielce prawdopodobne, że za rok popłynę wielkomorskim jachtem. A jeśli nie, to przynajmniej spędzę trochę czasu nad morzem.



Bardzo fajna i przyjemna wizja. Uwielbiam morze i za mało go sobie daję. W tym roku jeszcze nad nim nie byłam i pisząc to uświadomiłam sobie, że przecież zależy to tylko ode mnie. Zatem mocne postanowienie - pojechać we wrześniu nad morze!

Zaczynam się zastanawiać, czego jeszcze sobie nie daję lub na co sobie nie pozwalam, choć mogę i tego pragnę...

wtorek, 26 lipca 2016

Jak widzenie zmienia postrzeganie

Ostatnio jestem zanurzona w temacie oka, czyli myślę o nim, czuję je, zauważam zmiany, stany i równice w funkcjonowaniu oraz widzeniu. Wszystko przez ułomność ludzkiej natury, czyli w tym przypadku zapalenie tęczówki. Nie nazwę się wygą w tej dziedzinie, bo daleko mi do poznanego w szpitalu pana, który ma nawracające zapalenie tęczówki od 30 lat, ale jako nowicjusz być może dostrzegam wyraźniej pewne rzeczy. Pisząc poprzednie zdanie zauważyłam sporą ironię: często mam rozszerzane źrenice za pomocą kropli, by lekarz mógł lepiej zobaczyć, co się w oku dzieje. Efekt jest taki, że moje źrenice stają się wielkie jaki młyńskie koła i zajmują prawie całe oko, co zbliża mnie wyglądem do przedstawicieli cywilizacji pozaziemskich.



Ironia polega na tym, że choć źrenica i zakamarki oka stają się wyraźniejsze w czasie badania, to ja tracę wyraźne widzenie jeszcze na kilka godzin po badaniu. Kiedy więc patrzę rozszerzonymi źrenicami na świat, widzę zamazany obraz, trochę takie impresjonistyczne ćapki podbite plamkami słońca. I choć taki świat jest mniej wyraźny, to wygląda bardzo pięknie. Jakby łagodniej i bardziej miękko.


    Claude Monet- Aleja w ogrodzie

To "impresjonistyczne" widzenie niesie też ze sobą pewne ograniczenia - trudno mi robi się rzeczy wymagające sprawnego i dobrze widzącego oka. Tym samym wybieram czynności, gdzie dobre widzenie nie jest potrzebne. I zamiast siadać do komputera porządkuję mieszkanie lub, tak jak dzisiaj, załatwiam wiele spraw telefonicznie. Działam w myśl ustanowionej przez samą siebie zasady, żeby być produktywną i pracować w dzień, a tymczasem moje widzenie skłania mnie bardzo do zatrzymania się, zamknięcia oczu, posłuchania dobrej  muzyki. I tak trwa szamotanina między poczuciem obowiązku, a chęcią bycia w zgodzie ze swoim ciałem. Nie ma wygranej. Trochę pracuję, trochę zamykam oczy.



Nie wiem, czy też tak macie, ale u mnie inne, niż zazwyczaj widzenie świata, przekłada się też na intensywniejsze postrzeganie innymi zmysłami niż oczy, a także na postrzeganie wewnętrzne. To oczywista wiedza, że kiedy nie działa jeden zmysł, wyostrzają się inne. Tak samo jest, kiedy jest tylko zaburzony. U mnie przekłada się na słuch i dotyk i jest to wynik zwykłej potrzeby. Jednak najsilniej wpływa to u mnie na widzenie rzeczy sercem. Na poszukiwania wewnętrzne. Na sprawdzanie i rozważanie, co na prawdę jest teraz dla mnie ważne. Na oczekiwanie na malutkie oświecenie.



Moja koleżanka w podobnej sytuacji zdrowotnej doznała całkiem sporego oświecenia, co u niej zaowocowało zmianą pracy i rozpoczęciem porządkowania relacji rodzinnych.

U mnie kiełkują różne myśli. Czasem już myślę, że pojawiła się w mojej głowie jakaś rewolucyjna myśl, ale szybko gdzieś ucieka. Nie jestem pewna, czy doznam choć tyciego oświecenia. Może w moim przypadku po prostu chodzi o to, żeby dać ciału i głowie odpocząć, przestać gonić. Jednak oświecenie to byłoby coś :)

poniedziałek, 25 lipca 2016

Gotowość na wyzwanie?

Czuję, że jestem prawie gotowa na nowe wyzwanie, Dzisiaj mój 51. post na blogu w ramach mojego wyzwania "pisać codziennie, choć malutki post przez 90 dni". Czyli już mam z górki :) Dziękuję każdemu, kto choć raz wszedł na mój blog i przeczytał choć jeden post. To dla mnie wielka radość i duże wzmocnienie moich starań.



Dzisiaj poczułam, że mogę zacząć nowe wyzwanie, które wydaje mi się trudniejsze - codziennie, przez 90 dni, choć trochę aktywności fizycznej. Co dokładnie? Daję sobie wybór: ćwiczenia rozciągające, czyli miks jogi, tai chi, ćwiczeń z wachlarzem, brzuszki, ćwiczenia z hantlami, plank, rower, taniec, spacer. Jeśli pojawi się w mojej głowie coś jeszcze, to nie odrzucam. Każda aktywność fizyczna jest dobra.



Zasady? Stopniowo, każdego dnia coraz dłużej aż dojdę do minimum godziny ćwiczeń dziennie. Przez 90 dni.

Sęk w tym, że wedle zasad podejmowania wyzwań i osiągania założonych celów,powinnam napisać: "zaczynam od dzisiaj" i oczywiście tak zrobić.

Wiem, że tak to działa. Ale przyznaję się, że nie jestem pewna, czy jestem już gotowa czy tylko prawie gotowa. Wczoraj dzielnie jeździłam na rowerze, dzisiaj zrobiłam brzuszki i trochę innych ćwiczeń. Właściwie to codziennie trochę ćwiczę, więc mogłabym napisać, że podejmuję wyzwanie. Z drugiej jednak strony, jak się zobowiążę przed sobą i wami, to będzie mi głupio przerwać, nie dotrzymać słowa. A czuję, że może tak być, że mogę mieć słabszy dzień, więc to jeszcze nie dziś...



A jak wam idzie z gotowością na wyzwania?



niedziela, 24 lipca 2016

definicja szczęścia

Prowadziłam ze znajomymi warsztat, na którym między innymi próbowaliśmy ustalić definicję szczęścia. Nie taką słownikową, a taką według uczestników, jak czują i jak je rozumieją na teraz. Rozmowa była niezwykle ciekawa i pojawiło się wiele składników szczęścia.

Finalnie zostały zapisane takie hasła:



Co wy na to?

sobota, 23 lipca 2016

Odwaga

Co wy na to:


Ja myślę, że odwaga to sprawdzanie, czy dam radę, a przede wszystkim, czy wierzę w siebie. Bo jak wierzę w siebie albo chociaż mówię na głos : "dam radę!, zrobię to!, umiem!", to mimo niepokoju, lęku, obawy, zaciskam trochę oczy, spinam się w sobie i ... do przodu!

piątek, 22 lipca 2016

oddać się nauce?

W sensie dosłownym? Czy oddać własne ciało i organy naukowcom i badaczom oraz komuś innemu, jak już nie będzie mi potrzebne?

Osobiście jestem za, noszę w portfelu zgodę, ale zawsze myślałam o tym jako coś, co się wydarzy po mojej  śmierci. Z drugiej strony jako że jestem przekonana, że będę żyła długo, to  jest bardzo możliwe, że moje organy już nie będą przydatne do przeszczepu.



Tymczasem niedawno robiłam badanie genetyczne i zanim pobrano mi krew musiałam podpisać oświadczenie, że robię to dobrowolnie i świadomie. Dodatkowo w tym oświadczeniu znalazły się badania, czy godzę się, by wyniki moich badań zostały włączone do opracowań naukowych, badań na temat tego genu itd. Oświadczenia nie były dla mnie całkowicie jasne, więc oczywiście wypytałam o wszystko i uznałam, że skoro mogę się przyczynić choć w małym stopniu do rozwoju badań medycznych, to czemu nie. Może kiedyś będzie to użyteczne dla innych.



Przy tej okazji chcę się też podzielić informacjami, które mnie zadziwiły, a które usłyszałam prosto z ust jednego z polskich transplatologów. Czy wiecie, że niezależnie od tego, czy potencjalny dawca organów wyraził na to zgodę, lekarze zawsze pytają najbliższą rodzinę o zgodę na przeszczep i jeśli rodzina powie nie, to jest to decydujące.

Z punktu widzenia rodziny rozumiem, że może to być niezwykle trudne przeżycie, ale jako osoba ceniąca sobie osobistą wolność, a szczególnie wolność wyboru, uważam, że to nie fair w stosunku do każdego, kto taką zgodę za swojego życia wyraził. Jakby w momencie śmierci wszystko, czego taka osoba chciała i w co wierzyła przestawało się liczyć. Może nie wszystko, bo chodzi "tylko" o podarowanie części swojego ciała, ale przecież nie można robić wyjątków i np. urządzić pogrzeb tak, jak chciał nasz bliski, ale już na przeszczep to się nie godzę.

W Polsce bardzo mało osób/rodzin w porównaniu z innymi krajami Europy zachodniej godzi się na podarowanie organów zmarłych bliskich, a w konsekwencji wiele osób oczekujących umiera. Oczywiście wiem, że nie można nikogo obwiniać, bo osoba w żałobie, w rozpaczy po zmarłym nie myśli racjonalnie i kieruje się emocjami. A jednak chciałabym, żeby było inaczej.

Zaciekawił mnie fakt, że w Stanach oraz w Hiszpanii bardzo duży wpływ w kwestii wyrażania zgody na przeszczepianie organów miało kino, a ściślej mówiąc konkretne filmy. Nie pamiętam, o który amerykański film chodziło, natomiast w Hiszpanii był to jeden z filmów Almodovara - "Wszystko o mojej matce",choć w innych też poruszał ten temat. Może w Polsce też kiedyś taki film powstanie.




czwartek, 21 lipca 2016

dyscyplina i do przodu?

Jak jest u was z tą wewnętrzną dyscypliną? U mnie różnie bywa. Czasem udaje mi się zaplanować różne działania i sprawnie je zrealizować, a czasem nie. Jedno wiem, że odkąd jestem coachem i sama poddaję się coachingowi, idzie mi to coraz lepiej.

Znam wiele zasad, technik i narzędzi, które mi ułatwiają takie organizowanie dnia i zadań, że jestem zadowolona z efektów. Ale nie jestem w tym mistrzynią i nie dążę do tego.

Nie da się ukryć, że takie podejście do zadań posuwa do przodu wiele spraw, zwłaszcza, jak się pracuje we własnym domu, tak jak ja.



Co mi w tym pomaga?
 
Wyznaczenie innego miejsca na pracę i zadania, a innego na relaks, chwile przerwy, jedzenie.



Zrobienie planu rzeczy do zrobienia na dziś i ustalenie ich ważności, a potem na początek biorę się za te najtrudniejsze. W planie jest też miejsce na przerwy, żeby mózg miał szansę na odpoczynek i regenerację, a ciało na zmianę pozycji i ruch oraz na pozyskanie zapasu energii z jedzenia i picia.



Określenie, ile czasu chcę pracować i/lub zajmować się ważnymi kwestiami, a ile czasu chcę mieć dla siebie. Staram się, by zachować w tym równowagę.



Wymyślenie własnego systemu nagród i motywacji za małe i duże sukcesy :)



A jak Ty sobie z tym radzisz? Jakie masz patenty na skuteczną realizacje własnych zadań i planów?

środa, 20 lipca 2016

Bagaż

Moja koleżanka prowadzi bloga PEŁNIA ŻYCIA Z HASIMOTO. Czytam go z ciekawości, żeby dowiedzieć się więcej, choć mnie samej to nie dotyczy.




Moja koleżanka, tak jak ja, jest coachem i na blogu zamieszcza bardzo ciekawe ćwiczenia, które może zrobić każdy, niezależnie od tego, czy dopadło go hasimoto czy nie. Niedawno pojawiło się ćwiczenie pod tytułem Bagaż.



Polecam to ćwiczenie i zdradzę wam, że ja też zamierzam je zrobić, choć przy pierwszym podejściu dałam sobie więcej czasu, bo jak myślę o swoim bagażu, to jakoś jest go dużo i poczułam, że potrzebuję znaleźć spokojną i dłuższą chwilę, by dobrze się nad tym zastanowić.


wtorek, 19 lipca 2016

Chutney

Co za słowo! Co za smaki! Wspaniały wynalazek, a nawet lekko perwersyjny, bo łączy słodkie owoce z pikantnymi przyprawami i takimi dodatkami, jak np. cebula. U nas takich rzeczy się nie robi i podejrzewam, że może to być związane z wyobraźnią kulinarną, choć polska kuchnia ma wiele ciekawych połączeń. Najbliżej chutneya leży borówka i żurawina w słoiku, ale w porównaniu z ilością składników i bogactwem smaku chutneya to bardzo dalekie krewne.




Polecam gorąco i szczerze chutneye na każdą porę roku jako dodatek do różnych potraw, kanapek i co tam wam dusza albo smak podpowie. Można je robić z każdego owocu, a wspólne przygotowania z kimś bliskim to przy okazji świetna zabawa. Mój ulubiony to chutney z mango. Na zimowe dni to nie tylko smaczny, ale także rozgrzewający dodatek.

Róbcie chutneye!




poniedziałek, 18 lipca 2016

Zmiana/Zamiana

Co lepsze: zmiana czy zamiana? Tak generalnie, bo wiadomo zmiana zmianie nierówna i zamiana też.



Zastanawiam się nad różnicą i przychodzi mi do głowy jedna zasadnicza: zmiana oznacza coś nowego, nieznanego, czasem trochę strasznego, czasem ekscytującego. Bywa, że jedno i drugie.



Zamiana zaś, to jednak coś, co znamy albo tak się nam wydaje. Zamieniamy "siekierkę na kijek" albo zepsute na dobre, a czasami buty na buty, takie same, tylko w innym rozmiarze albo kolorze. Zamiana jest bezpieczna. Na ogół, bo taka np. filmowa zamiana chłopaka i dziewczyny w to drugie albo dorosłego i dziecka w siebie nawzajem też może być straszna, choć wg filmów jest przydatna, edukacyjna i wychodzi z tego samo dobre.



Otaczamy się coraz większą ilością przedmiotów, gromadzimy je, wymieniamy i zamieniamy się książkami i ciuchami w duchu ekonomii i ekologii, czyli dalej gromadzimy.



Chodzi mi głowie, by zamiast zamiany wprowadzić zmianę: pozbyć się większości przedmiotów, które mam w ręku raz na rok albo i rzadziej, tych, które odkładam, bo może kiedyś się przydadzą, tych, które tylko lubię zamiast czuć, że są mi niezbędne i dla odmiany otoczyć się przestrzenią, powietrzem, niezbędnymi i jednocześnie pięknymi przedmiotami, które mi służą i których używam codziennie.



Czy to jest możliwe? Tak.
Czy mi się uda? Nie wiem, ale próbę podejmuję i startuję z oczyszczaniem przestrzeni. Już teraz!

niedziela, 17 lipca 2016

Takie coś

Od czasu do czasu nachodzi mnie chęć, żeby coś plastycznie zrobić. Zazwyczaj mi przechodzi i szybko zapominam o tej chęci, ale czasami jest tak silna, że siadam i coś rysuję,wycinam,sklejam i co mi tam jeszcze przychodzi do głowy.

Jakiś miesiąc temu naszło mnie takie silne poczucie, żeby powycinać i ponaklejać i zrobić coś, co wyrazi mój stan umysłu i ducha. Wycinałam i naklejałam z dłuższymi przerwami około miesiąc. Zrobiłam kawałek i przypatrywałam się, czy chcę dalej to robić. W końcu poczułam, że tak może zostać, a jak najdzie mnie ochota kontynuowania, to przecież mogę to zdobić w każdej chwili.
Efekt na teraz jest taki:




sobota, 16 lipca 2016

Prowożytek

Czasami, przed północą pojawiają się w mojej głowie różne myśli, słowa, które mnie zaskakują. Nie mają związku z tym, co akurat robię ani z tym, o czym akurat myślę. Same przychodzą.



I tak pojawił się "prowożytek". Skoro się pojawił, to postanowiłam go rozgryźć. Dla mnie to połączenie PROWOKACJI z POŻYTKIEM. A może PROWOKACJI z ŻYTKIEM, albo z ŻYCIEM?



PROWOKACJA + POŻYTEK = pożytek z prowokacji, nie wiadomo jaki ani dla kogo, ale zakładam, że każda prowokacja przynosi jakiś pożytek. Komuś.



PROWOKACJA + ŻYTKO = prowokacja w zbożu :) albo prowokacja z udziałem alkoholu na bazie żyta.



PROWOKACJA + ŻYCIE = jak mamy odpowiednie nastawienie, to całe życie może być prowokacją. Może jest? Kogo i co chcemy prowokować? I po co? Czy lubię prowokację?



Jak macie ochotę, to pomyślcie nad swoimi skojarzeniami i nad powstałymi pytaniami. Może dowiecie się o sobie czegoś więcej :)

piątek, 15 lipca 2016

czwartek, 14 lipca 2016

martwa natura?

Czy może być natura martwa? Właśnie sobie uświadomiłam, że jest w tym sprzeczność. Zgodzę się, że częścią natury jest umieranie, by mogło wyrosnąć nowe, ale natura jako całość zdecydowanie jest żywa, rosnąca, zmieniająca się, pełna kolorów, powtarzających się procesów.




No dobrze, wiem, że to jest termin używany w sztuce i oznacza gatunek malarski, choć oryginalnie i pierwotnie pojawił się termin holenderski "stil-leven", czyli "ciche, nieruchome życie".

Ci ludzie, wszystko potrafią przekręcić :)


środa, 13 lipca 2016

Ludzka psia tabletka

Dzisiaj miałam dzień pracy pod Warszawą i podczas posilania się warzywami i pasztetem z soczewicy poczułam swędzenie oka, które szybko zamieniło się w niespodziewany i niewyjaśniony atak alergiczny: oko spuchło i zaczęło łzawić, charczałam i trudno mi było oddychać i bardzo swędziały mnie dłonie pod skórą.



Moje przytomne koleżanki najpierw zaaplikowały mi rozpuszczalne wapno, a następnie na drodze szybkiej konsultacji i mojej aprobaty łyknęłam tabletkę przeciw alergiczną przepisaną dla dużego psa naszej gospodyni. Przeważył fakt, że tabletka jest tak na prawdę dla ludzi, a zwierzętom też się ją podaję.



Łyknęłam bez czytani ulotki i z wiarą, że mi pomoże. Jestem alergiczką od wielu lat i wiem, że takie leki działają szybko i skutecznie. I faktycznie dość szybko przestałam czuć swędzenie pod skórą na dłoniach i zaczęłam lepiej oddychać. W tej wielkiej potrzebie szybkiego usunięcia alergicznych objawów zapomniałam, że zdarzają się też skutki uboczne. Tym razem skutkiem było totalne zmulenie i chęć zaśnięcia, co też zaraz zrobię.

Dobranoc


poniedziałek, 11 lipca 2016

Kunszt rysowniczy

Historia zaczyna się od konkursu na FB, w którym wzięłam udział. Konkurs ogłosiła marka Biolaven, czyli kosmetyki na bazie lawendy. Czasami biorę udział w konkursach, a w tym chodziło o podanie przepisu kulinarnego, którego częścią jest lawenda.

Jako że jeden z moich pierwszych wpisów tutaj jest właśnie o kompocie z rabarbaru i lawendy, to bez chwili zastanowienia podałam ten przepis razem ze zdjęciem. I wiecie co? Wygrałam :)

Mogłam wybrać sobie w nagrodę jeden z kosmetyków i wybrałam krem do twarzy:


Ucieszyłam się bardzo i po dwóch dniach otrzymałam paczkę z kremem oraz z całą masą próbek i folderów o innych kosmetykach.




Już wcześniej widziałam niektóre z tych folderów i od początku bardzo podobały mi się wizualnie. Najpierw je oglądałam, a dopiero potem czytałam wybrane fragmenty. Tym razem przyjrzałam im się dokładniej i udało mi się odnaleźć informację o tym, kto je zaprojektował i kto wykonał rysunki.
Z wielką przyjemnością odkryłam, że projekt graficzny oraz rysunki to dzieło bardzo dobrej rysowniczki i wrażliwej artystki Katarzyny Typek. Bardzo lubię jej rysunki zwierząt i ptaków, szczegółowe, oddane z wielką dbałością o wierność, ale także mające w sobie coś z baśni i marzeń.


Zachwyciło mnie coś jeszcze. Mianowicie producent tych kosmetyków, który zdecydował się zatrudnić profesjonalną rysowniczkę i najwyraźniej podjął z nią długotrwałą współpracę. To jeszcze rzadkie zjawisko w polskim biznesie, w przeciwieństwie do światowych marek, które dobrze wiedzą, że design odgrywa ogromną rolę w sprzedaży i budowaniu marki. Ukłon w stronę polskiej firmy :)