poniedziałek, 14 listopada 2016

Otulanie

Przyszła ta pora roku, kiedy otulanie się, swego ciała, okien, otulanie innych, a także przytulanie staje się codzienną normą, a nawet miłą koniecznością.


Oczywiście otulanie się w koce, ciepłe swetry i szale to oczywista oczywistość. Myślę, że dużo ciekawsze jest otulanie się muzyką, dobrą książką, uśmiechem i spojrzeniem kogoś bliskiego.


 Skoro spadł już pierwszy śnieg w tym roku, nocą zdarzają się przymrozki, a reklamy świąteczne, a na niektórych kanałach nawet filmy z choinką w tle stają się coraz powszechniejsze, to polecam serdecznie otulenie się świątecznym show Billa Murraya:


czwartek, 27 października 2016

rzeczywista rzeczywistość?

Czasem, rano, wieczorem albo i w środku dnia łapie się na tym, że nie mam pewności, czy żyję w świecie rzeczywistym czy jakimś wyimaginowanym. Rozglądam się wokół i pojawia się w mojej głowie myśl: "co ja tutaj robię? dokąd zmierzam? czy to, co widzę, jest prawdą? czyją prawdą? czy chodzi o to, żebym sobie żyła czy mam mieć jakieś znaczenie dla świata?"



Potem zauważam kątem oka,  że znowu utworzył się kłak kurzu pod kanapą, biorę się za sprzątanie, zapominam o rozważaniach i bez bólu wracam do codziennych zajęć w mojej rzeczywistości-nierzeczywistości.


wtorek, 4 października 2016

to proste...

Jak często słyszysz: "to proste, łatwizna, samo się robi" itp? Jak słyszę coś takiego, to najpierw chcę to sama sprawdzić, bo doświadczenie mnie nauczyło, że co ja uważam za proste, innym może sprawić trudność i oczywiście działa to w obie strony.


Jestem dość dzielna i w dużej mierze tak zwana "Zosia Samosia", więc, o ile nie pojawia się w mojej głowie lista przeszkód i przeciwwskazań, próbuję zrobić to, co ma być takie proste według kogoś innego. Efekty bywają różne.


Czasami potwierdzam "prościznę", bo poszło mi sprawnie i intuicyjnie, czasami się poddaję i uznaję, że to "coś" zrobi ktoś lepiej i szybciej ode mnie. W takich sytuacjach przypominam sobie, że nie muszę umieć wszystkiego i nie mam powodu, by czuć się w związku z tym gorzej.

A Ty? Jak sobie radzisz z "prostymi" rzeczami?

piątek, 30 września 2016

Gdybym mogła wszystko, to ...

Prezentowałam niedawno ćwiczenia jogi śmiechu w dużej firmie dla jej pracowników. Taki prezent od firmy i dodatkowa dłuższa przerwa. Było ponad dziesięć grup i w niektórych z nich każdy miał powiedzieć, co by zrobił, gdyby mógł wszystko.

Słuchałam tego i robiło mi się coraz smutniej. Pierwsze pomysły, które przychodziły im do głowy to zazwyczaj "nie pracować tu" albo "nic nierobienie".

Ja też uczestniczyłam w zabawie, więc  po krótkiej chwili zastanowienia powiedziałam, że gdybym mogła wszystko, to obeszłabym w koło kulę ziemską. Miałam na myśli długą podróż i raczej nie na piechotę. Potem pomyślałam, że przecież mogę to zrobić.



A jak ty odpowiesz na to pytanie?


środa, 28 września 2016

Budowanie nawyku w praktyce

Wierzę w nawyki wspierające i wprowadzam je w swoje życie. A przynajmniej podejmuje takie próby. Tak zaczęłam z blogiem - chciałam sprawdzić teorię, że w 90 dni przyswoję nawy nawyk codziennego pisania. Dałam sobie lekki zapas, czyli postanowiłam trwać w pisaniu 99 dni. Pisałam, nie zawsze mi się chciało, ale się zawzięłam i pisałam. Dalej piszę i to jest mój 112 post.



Rzecz w tym, że po 99. dniu czuję, że wypracowałam nawyk tylko częściowo. Zdarzają się dni, że napiszę kawałek posta i zostawiam dokończenie na dzień następny. Przyznaję, że pisanie bloga uważam za coś naturalnego dla mnie, ale również czuję, że mogłabym przestać bez żalu. Chciałam napisać, że także bez skrupułów, ale jeszcze je mam i jakoś mi głupio zaniedbać moją blisko czteromiesięczną pracę.


Dzisiaj znalazłam informację, że nie ma stałej ilości dni budowania nawyku i że może to być od 18 do 254 dni. Coś mi się wydaję, że zaliczam się do tych nawykoodpornych osób i potrzebuję więcej czasu na zbudowanie nowego nawyku.

Cóż, przyjmuję to z godnością, choć wcale mi się to nie podoba.

Jak to wygląda u Ciebie?

poniedziałek, 26 września 2016

Ptasi śpiewacy i zascenium

I znowu, ku wielkiej radości miłośników muzyki, nadeszły Szalone Dni Muzyki. Doskonały pomysł,  francuski, bo tam narodził się ten cykliczny festiwal.


Trzy dni, ogromna ilość koncertów we wszystkich zakamarkach Teatru Wielkiego w Warszawie po bardzo atrakcyjnych cenach (8-15 zł) oraz bezpłatne koncerty w wielkim namiocie przed Teatrem Wielkim.

    (zdjęcie z galerii festiwalu)

Co roku jest inny temat. W tym roku tematem jest natura, więc dodatkowo parking został zamieniony w ogród.

    (zdjęcie z galerii festiwalu)

W tym roku zachwycił mnie projekt  "Ptasi śpiewacy" i zascenium.

"Ptasi śpiewacy" to dwaj panowie z Francji, którzy od dziecka z łatwością naśladowali różne ptasie dźwięki i robią to po mistrzowsku. Gdybym ich nie widziała, to pomyślałabym, że ktoś nagrał trele ptaszków. Na dodatek robili to przy dźwiękach znanych utworów muzycznych na skrzypce i fortepian. Ich śpiewy i czasami dramatyczne dźwięki zbudowały całą historię. Doskonałe! Warto o nich poczytać.

   (zdjęcie z galerii festiwalu)


Zascenium zachwyciło mnie z kilku powodów. Przypuszczam, że mało kto poza wystęującymi na scenie Teatru Wielkiego i obsługą tam bywa. A przestrzeń za sceną Teatru Wielkiego jest olbrzymia, jak druga scena i ma mnóstwo wspaniałych zakamarków. Miejsce idealne dla "ducha w operze" :)

Wszystko pomalowane na czarno, wszystko gigantyczne i do tego powstała tam sala koncertowa z rewelacyjną akustyką. Magiczne miejsce i magiczne doznania. W tym roku sale koncertowe miały swoje festiwalowe nazwy i sala w zascenium to sala "księżycowa". Nazwa pasowała idealnie.

   (zdjęcie zrobiłam przed koncertem)

Wpisz w kalendarze: wrzesień 2017, Szalone Dni Muzyki.

sobota, 24 września 2016

piątkowa niemoc, piątkowa moc

Do około 17.00 utrzymuje się piątkowa niemoc - jeszcze w pracy, wypada skończyć różne rzeczy z tygodnia, ale weekend już się kłania, więc czasami idzie jak po grudzie.

A po 17.00 wstępuje nowa moc - moc weekendu, wolności, leniuchowania, balowania, co tam kto chce.
 

I utrzymuje się gdzieś do połowy niedzieli. Korzystamy z niej, ile się da. Bywa, że weekendowe aktywności tak nas męczą, że w połowie niedzieli zaczynamy myśleć, "ojej, jutro poniedziałek, a we mnie mało sił". Nic to, poniedziałek może długo się rozpędza, ale mocy starcza na cały tydzień.

A potem znowu piątkowa niemoc. I moc :)


czwartek, 22 września 2016

Sekret zgranego zespołu

Naukowcy mnie zaskakują, a nawet zachwycają, kiedy po dociekliwych i długich badaniach dochodzą do efektów, które są oczywiste na tak zwany zdrowy rozum.




Dwa przykłady.

Przykład numer 1:

Medytacja wpływa dobroczynnie na nasze ciało i umysł. Z całą pewnością wie o tym każdy, kto praktykuje medytację. Robi to ogromna większość wschodniego świata, włącznie ze standardowymi zajęciami w policji czy wojsku (np. chińskim). Że nie wspomnę o mnichach wschodnich, a w wielu wschodnich krajach każdy ma spędzić jakiś czas w zakonie, a potem wraca do normalnego życia. Jest też bogata literatura mało znanego nam wschodniego świata, która mówi o dobroczynnym wpływie medytacji. Świat zachodni musi to jednak zrobić po swojemu i sprawdzić, czy aby ten dziwny wschód ma rację. No i wyszło, że ma.

Przykład numer 2:

Sekret zgranego zespołu. Zgadujcie. Wiecie już? Usiądźcie, bo odpowiedź zwala z nóg. Uwaga... Przypominam, że przeprowadzono poważne amerykańskie badania naukowe. Sekretem zgranego zespołu jest ..... bycie miłym.

Kurtyna


środa, 21 września 2016

granice

Jest taki film, w którym Robert Redford chce kupić jedną noc z Demi Moore za milion dolarów, wiedząc, że ona ma męża i go kocha. Kto widział film, wie, co było dalej. Pewnie mało kto otrzymuje takie propozycje, jednak twierdzę, że dość często musimy w życiu wybierać między nagrodą/dobrą kasą/zwycięstwem a własnymi normami etycznymi. Czasami zastanawiam się, jak w konkretnej sytuacji bym się zachowała. Czasami wiem, bo podjęłam kilka decyzji, które z boku wydawały się bezsensowne, a dla mnie były jedyne możliwe.

Pokus jest wokół nas wiele i trudno się im oprzeć, a przy sprzyjających warunkach wcale się nie opieramy. Bywa też, że szara rzeczywistość bierze górę nad normami. Bywa również, że zmieniają się nasze normy i wartości. Wierzę, że warto działać zgodnie z samym sobą i przy tym nie krzywdzić innych. Tylko jak się w tym wszystkim nie zgubić? Skąd wiedzieć, kiedy się zatrzymać, powiedzieć nie? Czy zawsze coś nam w środku podpowie, że to jest nasza granica?


wtorek, 20 września 2016

poniedziałek, 19 września 2016

parę kroków dalej

Jestem zwolenniczką chodzenia różnymi drogami. Dzisiaj jednak uświadomiłam sobie, że, owszem, często wybieram inną drogę z punktu A do punktu B, ale bardzo rzadko decyduję się na pójście w nieznane, które prowadzi do nie wiadomo dokąd. Zainspirowana metodą osiemnastu tysięcy kroków dziennie postanowiłam dziś zrobić dłuższy spacer przy okazji skoku na kiosk po gazetę. Pomyślałam, że sprawdzę, co jest za zakrętem. Dosłownie. Mam w okolicy taki zakręt, który jest dla mnie tajemnicą. Wiem, że jest. Widuję go często. Widzę, jak jeżdżą tam samochody, a czasem idzie człowiek. Dla mnie nigdy nie był po drodze do jakiegoś punktu B, więc tam nie chodziłam.

Postanowiłam podążyć za zakrętem. I moim oczom ukazały się na wpół dzikie działki. Niektóre były zadbane. Za działkami zadrzewiona górka, dość wysoka, kusząca. Uznałam, że następnym razem sprawdzę, jak jest na górce i co jest za nią.



Miałam takie uczucie, jakbym przeszła do innego świata, dzikiego, zielonego, bez ludzi. Bardzo dziwne. Krętymi i wąskimi ścieżkami dotarłam do osiedla, czyli z powrotem do znanego mi świata. Nie mam pojęcia, ile zrobiłam kroków, ale za to odkryłam nowe dla mnie miejsce.

niedziela, 18 września 2016

Morze rządzi!

Nie ważne, że na chwilę. Nie ważne, że chłodny wiatr. Nie ważne,  że dość wcześnie robi się ciemno. Wszystko rekompensuje niepowtarzalny zapach morza, woda delikatnie muskająca gołe stopy i różowy zachód słońca :)


piątek, 16 września 2016

marzenia się spełniają?

Z marzeniami jest dziwnie. Wierzę, że warto je mieć i robić, co w mojej mocy, żeby się zrealizowały.

Co jakiś czas przypominam sobie, że warto bardzo precyzyjnie formułować swoje marzenia lub życzenia, bo jak jest to zbyt ogólne, to mogą się zrealizować trochę inaczej, niż by się chciało.

Całkiem niedawno myślałam sobie o tym, jak chciałabym pojechać nad morze. Niedługo potem dostałam zaproszenie na konferencję do Gdyni. Ucieszyłam się - chciałam nad morze, to mam. A potem przyszła refleksja - wprawdzie jadę nad morze, ale konferencja zajmie większość tego czasu, więc nad morzem będę chwilę lub dwie. Konferencja w weekend, więc w sumie praca w weekend. I jeszcze pociąg do Gdyni, owszem bilet kupiony przez organizatora, ale o 6.20 rano. I z mojej radości, że jadę nad morze zostały smętne resztki.

Polecam też opowiadania Rolanda Topora. Pamiętam, że w jednym z nich pojawiła się wróżka i łaskawie zgodziła się spełnić życzenie bohatera. Bohater nie chciał więcej oglądać kogoś tam, więc wróżka wyłupiła mu oczy. Tyle w kwestii precyzowania życzeń, marzeń i celów :)

    (rysunek Rolanda Topora)

czwartek, 15 września 2016

mój trzeci rekord Guinessa

Pierwszy był w 2012 - wymyśliłyśmy w stowarzyszeniu, z którym współpracuję rekord w nauce samobadania piersi. Ustanowiliśmy go razem z ponad czterystoma kobietami.


Drugi to tegoroczne wspólne czytanie na trawie - pobiliśmy światowy rekord w ok. 300 osób. Nie za dużo, ale było fajnie.Więcej w tym wpisie.


A trzeci będzie 1 października. Nasz rekord z 2012 został pobity w lutym tego roku w Indiach przez ponad 2800 kobiet, więc 1 października próbujemy go znowu pobić.

Zapraszam:



środa, 14 września 2016

Powtórka

Ciekawa jestem, czy masz podobne doświadczenia w kwestii czegoś, co za pierwszym razem wydawało ci się groźne, trochę straszne, a za drugim razem już nie? Pewnie tak, bo wg naukowców to powszechne zjawisko. Coś, czego nie znamy i doświadczamy po raz pierwszy może budzić obawy i lęki. Może,podkreślam, nie musi. Dotyczy to zdarzeń, które według wewnętrznego poczucia każdego z nas, niosą ze sobą jakieś zagrożenie.


 Ja na przykład mam taka historię z ganglionem. To takie zjawisko, kiedy nagle pojawia się gula gdzieś na ciele, jest miękka i jest blisko stawów. Coś się przerywa i płyn, który powinien siedzieć w środku tworzy wybrzuszenie pod skórą. Na początku tego roku pojawił mi się taki na nadgarstku, a że był bolesny i duży, to pobiegłam do lekarza. Lekarze uznali, że jedyne słuszne wyjście to operacja, bo ganglion naciskał mi tętnicę i to groziło poważnymi konsekwencjami. Przestraszyłam się poważnie, bo po pierwsze bolało i ograniczyło mi zakres ruchów, po drugie nigdy w życiu nie miałam żadnej operacji, a po trzecie czułam się kompletnie bezsilna i nie wiedziałam, jak postąpić. Czułam strach i bezradność.



Na początku trochę się nad sobą poużalałam, podzieliłam straszną nowiną z bliskimi i dalszymi. Potem sprawdziłam, co mówi dr Google i czy takie doświadczenia ma ktoś z moich znajomych.
Potem poczułam w sobie wielki sprzeciw i pewność, że nie chcę żadnej operacji. Na szczęście okazało się, że są sposoby nieoperacyjne na poradzenie sobie z ganglionem i zastosowałam wszystkie, o których się dowiedziałam. Po jakimś czasie ból i ganglion zniknęły.

Wczoraj patrzę na swój nadgarstek - znowu ganglion! W innym miejscu, mniejszy. Wiedziałam już, o co chodzi, raz sobie z nim poradziłam, mam mikstury zastosowane za pierwszym razem, więc potraktowałam go jako pewną niedogodność, ale do opanowania. I luz. Żadnych obaw, martwienia się.

Doświadczanie to podstawa spokoju :)


wtorek, 13 września 2016

Brak prądu

Często pracuję w domu. Mam swoje biurko, stos papierów, listę spraw do załatwienia i wszystko, czego potrzebuję na wyciągnięcie ręki. Siedzę przed komputerem,  praca idzie sprawnie, odhaczam kolejne punkty na mojej liście i słyszę dzwonek do drzwi. Uchylam je, bo jestem w wygodnym stroju domowo-biurowym, czyli w krótkich gatkach i rozwleczonym t-shircie, a tu pan w kombinezonie roboczym mówi mi, że nie będzie prądu dziesięć minut, bo wymieniają liczniki.

Przyjęłam do wiadomości, przez chwilę zatroszczyłam się o lodówkę, czy aby to jej nie zaszkodzi i dalej robiłam swoje.

A potem zaczęłam się zastanawiać, co by było, gdyby pan powiedział, że prądu już nie będzie. Wcale. Wyobrażacie sobie coś takiego? W naszej cywilizacji zależnej od prądu? Szybko przestałam o tym myśleć, bo wizja wydała mi się zbyt przerażająca. Po czym na wszelki wypadek podłączyłam telefony do ładowarek.


poniedziałek, 12 września 2016

Liść

Idę sobie chodnikiem, ciepło. Bardzo ciepło - 29 stopni Celsjusza.  Wprawdzie prawie połowa września, ale lato. I kalendarzowe i pod względem aury. Przyznaję, że niektóre drzewa zaczynają zmieniać kolor na blisko jesienny, ale w duszy lato. Idę wyprostowana, sprężystym krokiem, zadowolona z porannego spotkania, moje myśli krążą wokół tego, co bym zjadła na późne śniadanie, bo przed spotkaniem jakoś mi się nie chciało. Idę sobie w fajnym nastroju, zawiał wiaterek i na mojej głowie wylądował liść. Bardziej żółty niż zielony, taki jakby jesienny. Na mojej głowie. Zaskoczył mnie kompletnie. Był miły w dotyku, ale jednak to liść na głowie. I jeszcze wyraźnie dający do zrozumienia, że jesień idzie. Co miałam robić - zdjęłam liść, pozwoliłam mu upaść na trawę, gdzie leżało już więcej takich samych liści. Powoli oswajam się z myślą o nadchodzącej jesieni.


niedziela, 11 września 2016

Bulwar wiślany

Za każdym razem jak jestem nad Wisłą, dziwię się samej sobie, że tak rzadko tu przychodzę. Częściej w weekendy, jak większość mieszkańców Warszawy. Są miejsca bardziej dzikie i są zdecydowanie zurbanizowane. Podobają mi się wszystkie. Chodzisz, jeździsz rowerem lub siedzisz nas Wisłą, zapominasz o spalinach i innych smrodkach i wdychasz zapach rzeki. Można tu spędzić cały dzień, obserwować ludzi, spotykać ich (bo to prawie pewne, że spotkasz kogoś znajomego), gapić się na rzekę i na drugi brzeg, opalać się, czytać czy po prostu miło spędzić czas.

Z niecierpliwością czekam na koniec prac budowlanych, żeby móc bez przeszkód zrobić sobie spacer od Cypla Czerniakowskiego do Mostu Gdańskiego, który wita przechodniów przyjaznym napisem.


sobota, 10 września 2016

diabeł ogonem nakrył

Znasz to uczucie, kiedy wiesz, że na pewno, na bank, na tysiąc procent masz jakiś przedmiot, jest gdzieś w domu, a nie możesz go znaleźć, choć wszystkie miejsca zostały sprawdzone po trzy razy?

Ja tak dzisiaj szukałam tableta. Używam go niezbyt często, a odkąd pożyczyłam komuś na chwilę kabelek do ładowania i ta chwila trwa już ze dwa miesiące, to w ogóle go nie używam, bo bateria straciła moc, a żaden kabelek innej firmy nie pasuje. A przynajmniej nie pasują te, które próbowałam użyć do ładowania.


Przyszła mi znienacka do głowy myśl, żeby sprawdzić jeszcze inne kabelki, bo może stanie się cud i któryś będzie pasował. Znalazłam oryginalną wtyczkę do gniazdka i sięgnęłam po tablet na tę półkę, na której zazwyczaj leży. Ręka zwisła mi w powietrzu, bo tableta nie ma. Próbowałam zrobić wizję lokalną i odtworzyć ostatni raz, kiedy miałam go w ręku. Słabo mi to wyszło, więc postanowiłam sprawdzić wszystkie możliwe miejsca. Sprawdziłam je kilka razy, przy okazji uznając, że czas zrobić porządki i pozbyć się wielu rzeczy. Sprawdziłam też miejsca niemożliwe. Nigdzie ani śladu. Założyłam okulary, żeby lepiej wszystko zobaczyć. Dalej nic. Oddech mi przyspieszył, poczułam narastające zdenerwowanie.



Uznałam, że czas odpuścić. Wzięłam głęboki oddech, napiłam się zielonej herbaty. Przypomniała mi się też pewna historia opisana przez panią Krystynę Jandę i że jej sposobem na takie poszukiwania jest postawienie kubka do góry nogami. Podobna nigdy jej ta metoda nie zawiodła. Przy ponownym sprawdzeniu zawsze odnajduje zagubiony przedmiot. Miałam pod ręką szklankę, uznałam, że to prawie to samo co kubek, odwróciłam ją do góry nogami. Na wszelki wypadek zapisałam jeszcze na kartce "znajduję tablet". Po jakimś czasie uznałam, że zajrzę jeszcze raz do szafy z różnymi rzeczami. I wiecie co? Znalazłam tablet. Ściślej mówiąc leżał na wierzchu, lekko przykryty torbą papierową. Zadziałała albo metoda na kubek albo zapisanie na kartce stanu, który chciałam osiągnąć. Albo obie razem. A może po prostu te metody odblokowały mi coś w mózgu. Tak czy siak, znalazłam!



piątek, 9 września 2016

Rozmowa w sklepie

Byłam w sklepie spożywczym, pakowałam swoje zakupy i w tym momencie podszedł dostawca z rachunkiem, młody mężczyzna, na oko dwadzieścia parę lat. Podał rachunek, na co pani ze sklepu:
- Tak dużo! Boga nie masz!

Na co młodzieniec:
- Teraz młodzi ludzie nie wierzą w bogów.

Pani: - W bogów nie, w jednego trzeba wierzyć.

Mimowolnie parsknęłam nieśmiało śmiechem.

Młodzieniec jeszcze dodał: - Bo to ateiści.
I jestem przekonana, że niedawno się tego słowa nauczył i chciał się pochwalić, że je zna.


Wyszłam ze sklepu i przypomniała mi się moja rozmowa z osobą wychowaną w innej, wschodniej, kulturze, dla której jest normą, że kwestie religii należą do spraw osobistych i z innymi się o tym nie rozmawia. Za każdym razem, kiedy jest w większej grupie Polaków, np. na weselu, wszyscy o religii rozmawiają bez skrępowania, a on ma kłopot, jak ma się w tej sytuacji zachować. Podjudzam go, żeby wtedy wspomniał np. coś o Konfucjuszu i czekał, co się wydarzy. Podejrzewam, że szczęki by wszystkim opadły.

Mnie w tej sklepowej rozmowie uderzyło równie mocno ilość bogów w ustach młodzieńca, który raczej nie wyglądał na ministranta ani znawcy religii świata i przekonanie o tylko jednym bogu pani w sklepie. I jestem ciekawa, ilu bogów zna młodzieniec oraz czy bóg pani sklepowej to ten Bóg,  polski, katolicki. Tak przypuszczam, ale z drugiej strony ta liczba mnoga w ustach młodzieńca całkowicie mnie zaskoczyła i uświadomiła, że niczego nie można być pewnym :)

czwartek, 8 września 2016

Oszroniony kieliszek

W upalne dni najlepiej smakują schłodzone napoje. Jeszcze lepiej, kiedy schłodzimy także kieliszek lub szklankę. Są napitki, które zawsze najlepiej smakują w kieliszku wyjętym prosto z zamrażarki, więc warto je tam trzymać.



Poza walorem chłodzącym i smakowym, dochodzi jeszcze przyjemny efekt wizualny. Schłodzony kieliszek powoli się nagrzewa od temperatury zewnętrznej i tworzy się na nim najpierw lekka mgiełka, potem koronka, a potem już tylko małe kropelki, które szybko wysychają i znikają.

Małe, ulotne dzieło sztuki :)

środa, 7 września 2016

Chleb powszedni

Kroiłam sobie dzisiaj kromkę chleba żytniego z ziarnami słonecznika, a potem kawałek chleba  z samych ziaren z suszonymi owocami i przyszła mi do głowy myśl o chlebie powszednim. Opętani zdrowym odżywianiem się, sprzecznymi informacjami o tym, co zdrowe, a co nie, w pewnym momencie, my konsumenci, zaczęliśmy zadawać pytania w sklepach i piekarniach o chleb orkiszowy, gryczany, bez glutenu, bez mąki. A piekarnie i sklepy podążając za potrzebami klientów zaczęły produkować coraz to dziwniejsze byty, nazywając je chlebem.

W takich sytuacjach niezmiennie przychodzi mi do głowy hasło jednej z edycji Łódź Design Festival: KONSUMPCJA ZEŻARŁA WSZYSTKO!


wtorek, 6 września 2016

Poszukiwanie kontaktów

Każdy, kto zajmuje się biznesem, a szczególnie sprzedażą wie, że najważniejsze jest zdobywanie nowych kontaktów i budowanie dobrych relacji z istniejącymi. Nie zamierzam pisać o trudach zdobywana kontaktów i jak to robić, bo od tego jest wielu specjalistów.

Osobiście lubię budować relacje biznesowe. Dla mnie to zupełnie jak poznawanie nowej osoby na gruncie towarzyskim, tyle że na ogół rozmawiamy o sprawach zawodowych. Przynajmniej na początku, bo w miarę poznawania się, zaczynamy także rozmawiać o sprawach osobistych i choć nie widujemy się często, to każde spotkanie czy rozmowa telefoniczna jest miłym wydarzeniem. Na tym etapie biznesy załatwiamy lekko, bez wysiłku, jakby mimochodem. Pod warunkiem, że obie strony pamiętają, co nas połączyło i co jest naszym celem - biznes!



Zdarzają się sytuacje, kiedy trudno jest nawiązać głębszą relację, ponieważ rozmówca wzbudza w nas niechęć. Wtedy pozostają dwa wyjścia - szukamy w nim/niej czegoś, co nas przekona i pozwoli polubić lub uznajemy, że ta relacja będzie pozbawiona elementu sympatii i z szacunkiem skupiamy się na budowaniu relacji czysto biznesowej. Tak też można, choć dla mnie jest to trudniejsze, ale w końcu nie musimy się lubić, by współpracować z korzyścią dla obu stron.



Jeszcze taki drobny apel a'propos zdobywania nowych klientów - większość z nas odbiera telefony z różnych firm i jest nagabywana przez szybko przeszkolone i zazwyczaj młode osoby do kupienia czegoś tam. Apeluję do wszystkich, którzy szkolą te osoby - zmieńcie to! Przestańcie wmuszać coś, czego nikt nie chce! Uczcie budowania relacji z szacunkiem i zrozumieniem potrzeb potencjalnego klienta!

poniedziałek, 5 września 2016

Świat w Warszawie

Że Warszawa robi się coraz bardziej światowa, to sądzę, że zauważamy coraz częściej. Świetnym przykładem tego jest niedawno nagrany filmik z piosenką Niemena "Sen o Warszawie":


Ta myśl o świecie w Warszawie uderzyłam mnie, kiedy szłam ulicą Wspólną od Marszałkowskiej do Jana Pawła. Oprawki do okularów najlepszych światowych firm u Robaka, dwa sklepy z arabskimi specjałami, Katmandu - restauracja z kuchnią  hinduską, nepalską i tajską. Zjadłam tam lunch - bardzo smacznie. I jeszcze hotel Hampton by Hilton, czyli w mojej głowie Humpty-Dumpty :).

Szłam sobie tą ulicą i przypomniała mi się pewna uliczka w Londynie i już cisnęła mi się do głowy myśl - ta Wspólna taka londyńska - a zaraz potem sama się skarciłam, bo przecież ta Wspólna jest bardzo warszawska :)

niedziela, 4 września 2016

Wycieczka statkiem do Serocka

Od kilku lat miałam ochotę na taką wycieczkę, ale ilekroć podchodziłam do zakupu biletów, okazywało się, że są już sprzedane. A jak kiedyś były bilety, to okazało się, że nie można ich kupić online, tylko w jednym miejscu w Warszawie, do którego nie było mi po drodze. Z radością więc przeczytałam maila od koleżanki z propozycją wycieczki w większym gronie oraz z zapewnieniem, że ona zajmie się zakupem biletów. Zrobiłam więc szybko przelew, bo akurat termin mi pasował i czekałam na dzień wycieczki.



Pewną trudnością w mojej głowie było podjęcie decyzji, że wstaję w sobotę rano, o godz. 7.00, żeby dojechać na przystań na kanale Żerańskim przed 9.30. Pomyślałam sobie, jak to będzie fajnie poczuć wiatr na ciele podczas rejsu, nastawiłam budzik i wstałam, jak sobie obiecałam.

W sumie to się zdziwiłam, że statek odpływa z kanału Żerańskiego, co obnażyło moją słabą znajomość geografii w kwestii położenia zalewu Zegrzyńskiego i Serocka. Byłam przekonana, że dopłyniemy tam Wisłą i dziwiłam się, dlaczego nie odpływamy gdzieś z centrum, tylko muszę jechać aż na Żerań i dalej autobusem, który dojeżdża do podwarszawskich miejscowości. Jak już skończyłam się dziwić, to ruszyłam w podróż i odwiedziłam miejsca w Warszawie, w których nigdy wcześniej nie byłam.

Na przystanku przy przystani już byli moi znajomi, więc mogłam się wyluzować i poczuć jak na wycieczce.



Opierając się na wcześniejszych doświadczeniach z żeglugą miejską oczekiwałam statku z dwoma pokładami, a ten górny miał być otwarty na widoki. A tymczasem statek miał tylko jeden pokład, zadaszony, więc żeby podziwiać widoki lepiej było stać niż siedzieć. Ale komu by się chciało stać ponad trzy godziny?

Zajęliśmy miejsca, rozejrzeliśmy się na boki i zaczęliśmy wyciągać prowiant. Wprawdzie nikt nie miał jajek na twardo, ale za to były inne nowomodne smakołyki, jak placuszki z dyni (bardzo dobre).

Poinformowano nas, że płyniemy kanałem (dość długo - ze dwie godziny), potem wpływamy na zalew, podpływamy pod tamę, zawracamy, płyniemy do Serocka, gdzie mamy dwugodzinną przerwę i wracamy do Warszawy.

Nastawiłam się na Wisłę, szeroką, z różnorodnymi widokami, a tymczasem przez dwie godziny był wąski kanał z widokami na amatorów łowienia ryb, krzaki i drzewa.



Starałam się zachwycać każdym małym elementem, jak kaczki, grążele, grupy piknikowe, rozmaitość amatorów wędkowania, ale senność i nuda dopadała mnie co chwila i całe szczęście, że była nas duża grupa, więc gadaliśmy, śmialiśmy się, czasami ktoś przysypiał na chwilę. Aż w końcu coś się zaczęło zmieniać i przed nami pojawił się zalew Zegrzyński. Wielki, spokojny tego dnia, oprószony słońcem, z dużą ilością białych żaglówek. Żaglówki przepływały obok nas powolnie, bo był słaby wiatr i zachęcały, żeby się na nich znaleźć. Przez głowę przemknęła mi myśl, że mam ochotę trochę pożeglować, sprawdzić, jak to jest.



Zalew jest piękny i pływanie po nim bardzo mi się podobało, ale z radością wysiadłam ze statku w Serocku, bo trzy godziny w jednym miejscu, głównie na siedząco to spore wyzwanie i bardzo chciałam dla odmiany trochę pochodzić. Iść przed siebie, w nieznane, bo w Serocku byłam po raz pierwszy.

Serock wydał mi się uroczym,małym, sennym miasteczkiem. Świetnym na chwilową ucieczkę od zgiełku dużego miasta. Zadbanym, z kwiatami na każdym kroku, z parkami, z bulwarem wzdłuż wody, usytuowanym na wzgórzu, więc z wielu miejsc roztaczał się widok na niebieski nurt Narwi.


 Droga powrotna przez ten sam kanał Żerański, więc nudy i oczekiwanie na przystań. Towarzystwo było super, zrelaksowałam się, dużo śmiałam, ale raczej nie planuję powtórzyć takiej wycieczki z warszawską żeglugą. Wolałabym szybciej dotrzeć nad zalew i pływać po nim cały dzień. Ale bardzo się cieszę, że tego doświadczyłam.


sobota, 3 września 2016

Krowa w autobusie?

Na przeciwko mnie w autobusie siedziała piękna blondynka lat około dwudziestu albo mniej. Podmalowana, bo to piątek wieczorem, więc jechała na imprezkę albo randkę. W czarnym kombinezonie na ramiączkach, ładne ramiona. Byłaby seksowna, gdyby nie guma w ustach. Nie mam nic przeciwko żuciu gumy, tyle że wg mnie ta ładna blondynka straciła cały seksapil i urok z powodu sposobu, w jaki to robiła. Międliła gumę całą twarzą i językiem, z dość szeroko otwartymi ustami i bezmyślnym wzrokiem. Mogłam dokładnie oglądać, jak jej język obraca gumę w różne strony. Nie chciałam na to patrzeć, bo robiło mi się słabo, ale z drugiej strony było to magnetyczne i mój wzrok ciągle leciał w stronę jej ust.

Oczywiście nie znam się i być może mężczyźni w jej wieku uważają to za bardzo seksowne. Ja jednak patrząc na nią w tym czarnym kombinezonie widziałam przed sobą wielkooką krowę przeżuwającą trawę. I trochę się dziwiłam, że krowa jedzie autobusem.


piątek, 2 września 2016

krótki dialog o małżeństwie

Usłyszałam taki dialog w filmie z 1968 roku:

Kobieta: - Ma Pan żonę?
Mężczyzna - Nie stać mnie.

I to pobudziło moje szare komórki do przemyśleń. W 1968 roku faktycznie to mężczyźni utrzymywali całą rodzinę, a kobiety zazwyczaj zajmowały się domem. Zatem z ekonomicznego punktu widzenia, całkiem rozsądna odpowiedź. A jak jest teraz? W niektórych związkach pewnie jest podobnie, choć coraz bardziej samodzielne kobiety chcą mieć też własne pieniądze. Własne, czyli samodzielnie zarobione. Przypuszczam, że są też tacy mężczyźni, którzy zarabiają mniej od swoich partnerek, więc również mogliby tak odpowiedzieć, choć z innych pobudek. Nie z obawy przed niemożnością utrzymania rodziny, tylko z obawy przed gorszym statusem ekonomicznym w związku, bo jednak większość panów chce się czuć jako główny żywiciel.



Tak sobie myślę, że w 2016, czyli prawie pół wieku po tym filmowym dialogu, mógłby mieć miejsce taki sam dialog, tyle że z odwróconymi rolami. I wcale mi się to nie podoba. A ty jak to widzisz?

czwartek, 1 września 2016

Stan podgorączkowy

Akurat taki stan mam w głowie i ciele, więc zdaję sobie sprawę, że nie powinnam zawierzać moim emocjom czy przemyśleniom, zwłaszcza że w takich okolicznościach cielesnych, moje myśli są mroczniejsze i zaczynam postrzegać rzeczywistość jako dżunglę, pełną strasznych stworów, czyhających na mój spokój i dobre samopoczucie (ale długie zdanie!). Wieczorami to się nasila, więc mam taki plan, żeby obejrzeć coś lekkiego, a przed snem oddać się relaksacji przy uspokajających dźwiękach. No i wierzyć, że ten stan minie i znowu będę widzieć świat w jasnych kolorach.

A co się dzieje w Twojej głowie przy stanie podgorączkowym i jak sobie z tym mentalnie radzisz?


środa, 31 sierpnia 2016

Dzień Bloga - podobno

Przeczytałam, że 31 sierpnia to Dzień Bloga, podobno nawet międzynarodowy. Po co on i komu - nie wiem, ale z drugiej strony jest tyle różnych DNI w roku, że chyba rok jest za krótki. Osobiście lubię Dzień Śmiechu, który przypada na pierwszą niedzielę maja, Dzień Dziecka i mój Dzień Urodzin :)
Od 4 lat współorganizuję także wydarzenia na Międzynarodowy Dzień Walki z Rakiem, ale to już inna historia.


A jaki DZIEŃ jest twoim ulubionym?

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Zauważyć to, co ważne

Czasami się zastanawiam, co zrobić, jak się przygotować, by umieć zauważać, to co jest naprawdę ważne. Ważne dla mnie, ważne w życiu, ważne wybory. Wierzę w moc intuicji i wiele razy doświadczyłam, że warto jej słuchać. Ale jak zauważyć dobre życiowe okazje? Zwłaszcza kiedy intuicja nic nie mówi. Na ile mogę zawierzyć sobie i mieć pewność, że moje wybory są dla mnie najlepsze? I jak sprawdzić, czy to są na pewno moje wybory? Takie myśli kłębią się tym razem w mojej głowie i nie mam na nie odpowiedzi. Mam nadzieję, że kiedyś się pojawią. Oby niedługo.


niedziela, 28 sierpnia 2016

Ważne pytanie

Spotkałam dawno nie widzianych znajomych, którzy mieli duży wkład w to, jaka jestem. Kiedy ja byłam na początku liceum, a oni studiowali, byli dla mnie wzorem i nośnikiem wartości życiowych. Byliśmy harcerzami, wyznającymi przedwojenne standardy, a oni mnie ich uczyli.

Kiedy ich teraz spotkałam po kilku latach od ostatniego spotkania, nie pytali, jak wygląda moje życie teraz, gdzie pracuję i tego typu powszechne pytania, tylko zadali mi jedno pytanie, o którym cały czas myślę: "czy jesteś dobrym człowiekiem?".

Jak często słyszysz takie pytanie? Ja je usłyszałam po raz pierwszy i zrobiło na mnie wielkie wrażenie. Gdyby ktoś Tobie zadał takie pytanie, jak odpowiesz?




sobota, 27 sierpnia 2016

Dziwna sobota

Jest takie powiedzenie: sobota imieniny kota. Kotem nie jestem ani nie mam, ale dzisiaj czułam się jak znikający kot z "Alicji w Krainie Czarów". Nie fizycznie, tylko mentalnie.

Ledwo się obudziłam, a tu dzwoni domofon i słyszę w nim jakiś wstęp o imionach, a na koniec pytanie: "a jakie imię ma Bóg?". To była jedna z regularnych prób nawiązania kontaktu przez świadków Jehowy. Nawet chwilę mnie to zastanowiło i uznałam, że to niezły chwyt. Jeśli ktoś się na to złapie i zechce porozmawiać, to tak, jakby się zgodził, że Bóg istnieje, bo dyskusja jest o imieniu, nie o istnieniu.

Potem wydarzyło się wiele innych bardzo dziwnych rzeczy, a późnym popołudniem spacerując po bulwarze wiślanym co parę metrów spotykałam znajomych, których nie widziałam dawno i jeszcze dawniej i towarzysząca mi para uznała, że musimy gdzieś usiąść, żeby spokojnie porozmawiać, zamiast co chwila być przedstawianym moim dawno nie widzianym znajomym.

I chyba też postanowiłam, że napiszę doktorat. Ło, jejku! Sama jestem zdziwiona. I szeroko się uśmiecham :)