niedziela, 4 września 2016

Wycieczka statkiem do Serocka

Od kilku lat miałam ochotę na taką wycieczkę, ale ilekroć podchodziłam do zakupu biletów, okazywało się, że są już sprzedane. A jak kiedyś były bilety, to okazało się, że nie można ich kupić online, tylko w jednym miejscu w Warszawie, do którego nie było mi po drodze. Z radością więc przeczytałam maila od koleżanki z propozycją wycieczki w większym gronie oraz z zapewnieniem, że ona zajmie się zakupem biletów. Zrobiłam więc szybko przelew, bo akurat termin mi pasował i czekałam na dzień wycieczki.



Pewną trudnością w mojej głowie było podjęcie decyzji, że wstaję w sobotę rano, o godz. 7.00, żeby dojechać na przystań na kanale Żerańskim przed 9.30. Pomyślałam sobie, jak to będzie fajnie poczuć wiatr na ciele podczas rejsu, nastawiłam budzik i wstałam, jak sobie obiecałam.

W sumie to się zdziwiłam, że statek odpływa z kanału Żerańskiego, co obnażyło moją słabą znajomość geografii w kwestii położenia zalewu Zegrzyńskiego i Serocka. Byłam przekonana, że dopłyniemy tam Wisłą i dziwiłam się, dlaczego nie odpływamy gdzieś z centrum, tylko muszę jechać aż na Żerań i dalej autobusem, który dojeżdża do podwarszawskich miejscowości. Jak już skończyłam się dziwić, to ruszyłam w podróż i odwiedziłam miejsca w Warszawie, w których nigdy wcześniej nie byłam.

Na przystanku przy przystani już byli moi znajomi, więc mogłam się wyluzować i poczuć jak na wycieczce.



Opierając się na wcześniejszych doświadczeniach z żeglugą miejską oczekiwałam statku z dwoma pokładami, a ten górny miał być otwarty na widoki. A tymczasem statek miał tylko jeden pokład, zadaszony, więc żeby podziwiać widoki lepiej było stać niż siedzieć. Ale komu by się chciało stać ponad trzy godziny?

Zajęliśmy miejsca, rozejrzeliśmy się na boki i zaczęliśmy wyciągać prowiant. Wprawdzie nikt nie miał jajek na twardo, ale za to były inne nowomodne smakołyki, jak placuszki z dyni (bardzo dobre).

Poinformowano nas, że płyniemy kanałem (dość długo - ze dwie godziny), potem wpływamy na zalew, podpływamy pod tamę, zawracamy, płyniemy do Serocka, gdzie mamy dwugodzinną przerwę i wracamy do Warszawy.

Nastawiłam się na Wisłę, szeroką, z różnorodnymi widokami, a tymczasem przez dwie godziny był wąski kanał z widokami na amatorów łowienia ryb, krzaki i drzewa.



Starałam się zachwycać każdym małym elementem, jak kaczki, grążele, grupy piknikowe, rozmaitość amatorów wędkowania, ale senność i nuda dopadała mnie co chwila i całe szczęście, że była nas duża grupa, więc gadaliśmy, śmialiśmy się, czasami ktoś przysypiał na chwilę. Aż w końcu coś się zaczęło zmieniać i przed nami pojawił się zalew Zegrzyński. Wielki, spokojny tego dnia, oprószony słońcem, z dużą ilością białych żaglówek. Żaglówki przepływały obok nas powolnie, bo był słaby wiatr i zachęcały, żeby się na nich znaleźć. Przez głowę przemknęła mi myśl, że mam ochotę trochę pożeglować, sprawdzić, jak to jest.



Zalew jest piękny i pływanie po nim bardzo mi się podobało, ale z radością wysiadłam ze statku w Serocku, bo trzy godziny w jednym miejscu, głównie na siedząco to spore wyzwanie i bardzo chciałam dla odmiany trochę pochodzić. Iść przed siebie, w nieznane, bo w Serocku byłam po raz pierwszy.

Serock wydał mi się uroczym,małym, sennym miasteczkiem. Świetnym na chwilową ucieczkę od zgiełku dużego miasta. Zadbanym, z kwiatami na każdym kroku, z parkami, z bulwarem wzdłuż wody, usytuowanym na wzgórzu, więc z wielu miejsc roztaczał się widok na niebieski nurt Narwi.


 Droga powrotna przez ten sam kanał Żerański, więc nudy i oczekiwanie na przystań. Towarzystwo było super, zrelaksowałam się, dużo śmiałam, ale raczej nie planuję powtórzyć takiej wycieczki z warszawską żeglugą. Wolałabym szybciej dotrzeć nad zalew i pływać po nim cały dzień. Ale bardzo się cieszę, że tego doświadczyłam.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz